Czy to będzie faux pas jeśli powiem, że z wyjazdu na którym miałem oglądać hiszpańskie nieruchomości to, co na zawsze zapamiętam to pulpo secco, winnicę, w której piliśmy wino robione w glinianych amforach – dokładnie tak, jak 3 000 lat temu oraz Antonio – Hiszpana, z którym współpracują moi przyjaciele, a po pracy łowi 200 kilogramowe tuńczyki? Wydaje mi się, że nie bo przecież szukamy domu kojarzącego się wyłącznie z przyjemnościami!
Pojechałem na Costa Blanca poszukując odpowiedzi pytanie – co sprawia, że to miejsce zachwyca tak wiele osób?
Szybko się przekonałem, że mijając imprezowy Benidorm, zaczyna się fantastyczna kraina małych urokliwych miasteczek. To okolice willowe, kameralne, lokalne, knajpiane, niespieszne, organiczne ((w Javea ponad 50% stanowią parki naturalne!). Widoki klifów zapierają dech w piersiach… Dla spragnionych przygód, poza marinami okolica oferuje doskonałe warunki dla kolarstwa, pola golfowe, kajakarstwo, tenisa i wiele innych sportów. W czasie, w którym odwiedziłem Costa Blanca kwitły pomarańcze wydzielając zniewalający zapach! To był również sezon na karczochy, jedliśmy lokalne ryby: żabnicę i mięsistego turbota oraz paellę montagna – już samo jedzenie było ogromną przyjemnością.
Miałem okazję podejrzeć również kilka ofert domów - od tych poniżej 300 tysięcy euro (zwykle na uboczu, mniejsze miasteczka bez tak dużego zaplecza, ale w tej cenie można również kupić apartament w centrum Javea w stanie pod klucz), aż do rezydencji za kilka milionów € zarówno w stylu nowoczesnym, jak i takich z kilkusetletnią historią. Antonio słusznie powiedział – sztuką znalezienia nieruchomości dla klienta jest wytypowanie oferty, która spełnia jego marzenia. Tym właśnie zajmują się moi przyjaciele, na których zaproszenie odwiedziłem Javea.
Tak na zakończenie - postanowiliśmy, że w lipcu znowu widzimy się na Costa Blanca! Choćby na cztery dni w przyjacielskim gronie.